Polska, Poznań

kilka uwag na koniec

7 listopada 2010; 5 598 przebytych kilometrów




autobus



Tak, to prawda, że zostawiłam w Gruzji kawałek serducha. Najgorsze w podróżowaniu jest to, że trzeba żegnać się z ludźmi, których się poznało.
Gruzja jest pięknym krajem, ale dla mnie po tej podróży Gruzja to przede wszystkim Ludzie. Gruzini są niesamowicie gościnni i serdeczni. Sprawili, że kompletnie nie chciało mi się wracać do Polski, sprawili, że w Tbilisi zaczęłam po kilku dniach czuć się jak w domu. I że wiem, że chcę tam znów wrócić! No ale to wiedziałam już, jak zaczęłam planować tą podróż ;)

Warto nauczyć się gruzińskiego alfabetu. Tutaj tylko właściwie nazwy miast i drogowskazy są pisane również po europejsku - cała reszta tylko po gruzińsku. Przydaje się bardzo, czy to do odczytania nazw marszrutek, czy nazw ulic - umiejętność bezcenna. Można się oczywiście pytać, nie ma z tym problemu, każdy chętnie wskaże drogę.

Inna sprawa to kierowcy, którzy są jeszcze bardziej szaleni niż na Bałkanach. Jazda lewą stroną drogi na zakręcie to normalka, na szczęście jeżdżą dość wolno i nie ma problemu. Ja przyzwyczaiłam się do tego bardzo szybko, oni po prostu tak jeżdżą i już ;)
Normalnym jest też, że auta mają popękane przednie szyby.
Paliwo po około 2 lari litr.

Auta. Cudowne, piękne, nie mogłam się na nie napatrzeć. Stare Łady, Uazy, Kamazy, Wołgi - cudeńka. Oni tam ich niestety nie doceniają i żal mnie bierze, gdy sobie pomyślę, że za dziesięć lat większość z nich zniknie z ulic.

Jedzenie - pychota!!! Warto spróbować chaczapuri - mniam (zazwyczaj po 1 lari), pierożki khinkali - na początku dla mnie takie sobie, ale im więcej ich jadłam, tym bardziej lubiłam, są naprawdę pyszne (0,50 - 0,65 lari za jeden). Jest też na straganach pełno podłóżnych placków w stylu chaczapuri, ale nadziewanych mięsem / ziemniakami / budyniem - naprawdę rewelacyjne, choć tłuste, ja jadłam je przy każdej okazji i nie zdołały mi się znudzić (0,50 - 1,50 lari).
Żałuję, że nie trafiliśmy na świeże figi (niestety już po sezonie), ale można spróbować karalioki - pomarańczowy owoc, który smakuje lekko słodko (0,80 lari za kg).
Warto spróbować też churchkhela - oni śmieją się, że to świeczki, bo rzeczywiście je przypominają ;) To tradycyjnie robiony gruziński słodycz - smak bardzo specyficzny (2 lari). Można je kupić w budkach z warzywami lub w niektórych sklepach spożywczych - wiszą na sznureczkach, nie da się nie zauważyć.
Wino - najlepsze to domowe oczywiście, warto próbować przy każdej okazji. W ogóle bez alkoholu ciężko wyobrazić sobie pobyt w Gruzji, tam na każdym kroku ktoś czymś częstuje. Wino, czacza, wódka, piwo - wszystkiego wbród.

Ceny - mniej więcej jak w Polsce. Można się nieco targować za taxi czy noclegi.

Pora podróży - my byliśmy na przełomie października i listopada. W Gruzji to już po sezonie, ale wszystkie atrakcje były normalnie otwarte, więc tym nie trzeba się martwić, a zaletą jest - dla mnie ogromną - niewątpliwie brak tłumów turystów. W górach był już śnieg, ale pogoda dopisała - prawie codziennie świeciło słońce. Mimo to przydają się cieplejsze ciuchy.

Będąc już na miejscu warto zaopatrzyć się w miejscową kartę sim. My zapłaciliśmy 5 lari (Geocell) i spokojnie wystarczyło, a nawet jeszcze zostało. Jeden sms tam i również o dziwo do Polski kosztuje 0,06 lari :)

Jeśli macie jakieś pytania - piszcie, chętnie odpowiem. Mogę też podać namiary do Wasilija w Kazbegi - to człowiek, który zorganizuje Wam wszystko, czego sobie zażyczycie :)